03-04-2019, 15:33
To ja ją znalazłam. Dokładnie tak, jak powiedziała; leżała w łóżku przykryta po pachy; lewą rękę odgiętą miała do góry, palce podwinięte do środka jak u noworodka; prawa ręka zgięta wzdłuż tułowia z grzbietem dłoni na zewnątrz. Jej twarz była odwrócona w lewo. Oczy otwarte szeroko, usta rozchylone w delikatnym uśmiechu; wyglądało to tak, jakby uśmiechała się do tej dziecięcej pięści nie pasującej do starego ciała. Choć martwe, oczy wydawały się świecić, ich brąz był teraz bardziej soczysty niż za życia, jak świeże kasztany odbijające się w mocnym, jesiennym słońcu. Miała czarne włosy; coś czego nie widziałam nigdy przedtem. Leżały niedbale rozrzucone na policzku i na poduszce.
Urszula przyszła do mnie we śnie. Widywałam ją często z okna albo przechodząc przez park, siedziała na ławce przed domem albo zajmowała się ogrodem. Kiedy przyśniła mi się po raz pierwszy wyglądała właśnie tak jak wtedy, kiedy ją znalazłam – z czarnymi włosami. Pomimo tej zmiany od razu ją rozpoznałam. Dotknęła mojej twarzy i uśmiechnęła się tym samym uśmiechem z lekko rozchylonymi ustami. Za pierwszym razem nic nie powiedziała; stała tylko uśmiechnięta wpatrując się we mnie, ale mnie nie widząc. Drugiej nocy przyszła taka, jaką znałam ją od zawsze; z siwymi, rzadkimi włosami, ubrana w brązową spódnicę, bluzkę z kołnierzykiem wystającą spod zielonego swetra, i (kiedyś) czarne półbuty przydeptane na piętach; zgarbiona i z podejrzliwym spojrzeniem. Czekam na ciebie, do cholery; szczeknęła zniecierpliwiona. Trzeciej nocy już się trochę uspokoiła. Czekam na ciebie, powiedziała o wiele spokojniej, przyjdź do mnie jutro. Drzwi są otwarte, nie pukaj.
O czym myślała Urszula w dniu, kiedy postanowiła umrzeć? Kiedy ją o to zapytałam, nie odpowiedziała od razu. Tak naprawdę, nie odpowiedziała nic. Uśmiechnęła się tylko tym swoim uśmiechem z wpół otwartymi ustami. Popatrzyła znacząco na szafkę z szufladami po drugiej stronie pokoju. Druga szuflada od góry była uchylona, były w niej albumy ze zdjęciami. Jako młoda kobieta Urszula była ładna, miała drobną, pociągłą twarz z dużymi kasztanowymi oczami i kruczoczarne włosy zawsze splecione w warkocz. Była zgrabna, ale patrząc na zdjęcia odnosiło się wrażenie, że nie przykładała uwagi do swojego wyglądu.
Urszula uważała siebie za inną, z nikim nie czuła się w stu procentach sobą, przed nikim nigdy nie otworzyła swojej duszy. Owszem, miała tak zwanych przyjaciół, ludzi, z którymi rozmawiała na tematy ważne i mądre. Z reguły jej udział w tych rozmowach polegał na słuchaniu, ale zdarzało się, że od czasu do czasu wtrąciła zdanie lub dwa.
Dzień, w którym Urszula postanowiła zasnąć na zawsze niczym nie różnił się od innych dni tego lata. To była środa; data w kalendarzu trzeci lipca. Poranek był ciepły i leniwy, prawie tak, jakby powietrze znudziło się ciągłym ruchem i postanowiło odpocząć. Wstała rano, jak zawsze o szóstej i wyszła do ogródka, żeby podlać kwiaty i nakarmić psa. Odwiązała go z łańcucha i uchyliła bramkę, pies – stary i schorowany tak samo jak ona – nawet nie zareagował na ten nagły akt dobroci. Nie był już zainteresowany wolnością.
Zjadła śniadanie, zmyła naczynia, pościerała kurze i poukładała pranie w szafach. Była gotowa. Wzięła długą, gorącą kąpiel. Użyła peelingu do skóry, który dostała jeszcze od Mateusza; porządnie natarła pięty pumeksem i dwa razy wymyła włosy. Była gotowa. Spowrotem w kuchni, zaparzyła kawę i zjadła dwa ostatnie herbatniki z pudełka. Wybiła dwunasta. Jak w zegarku, w bramce pojawił się listonosz, podszedł do drzwi i wepchnął dwa listy do zamontowanej na drzwiach skrzynki. Odprowadziła go wzrokiem do furtki sąsiadów. Nie wyciągnęła listów, rachunki i dzieci trzeciego świata nie były już jej problemem. Poszła spać.
***
Śni jej się, że znowu jest małą dziewczynką, ma pięć lat. Leży w łóżku i nachyla się nad nią mama. Chce ją przytulić i pocałować na dobranoc, ale Urszula odsuwa się; nie chce być całowana ani przytulana. Mama jest zmartwiona, jeszcze parę razy próbuje pocałować córkę, ale bezskutecznie. W końcu mama mówi, że jeszcze kiedyś Ula będzie chciała żeby ją mama przytuliła, ale będzie już na to za późno. Mama wychodzi. Ula udaje, że się tym nie przejmuje; odwraca się do ściany i z trudem powstrzymuje łzy. Nie rozpłacze się, będzie twarda.
Rok później. Tym razem jest w łóżku rodziców. Mama jest jeszcze w kuchni, chyba sprząta. Tata leży w obok i ogląda telewizję. Ula próbuje zasnąć, ale dźwięk z telewizji ją rozprasza. Wierci się i próbuje dojrzeć spoza pleców taty co dzieje się w filmie. Bez odwracania się ojciec chwyta ją pod kołdrą za stopę. Ula chcichocze, tata się odwraca i pyta co ją tak śmieszy. Łaskoczesz mnie, odpowiada Ula. Tata podnosi kołdrę, zagląda pod nią i zaczyna się śmiać. Myślałem, że to twoja ręka, mówi.
Urszula ma osiem lat, jej mała siostrzyczka chyba półtora roku. Razem z innymi dziećmi bawią się na klatce schodowej. Mała mówi lub robi coś, co Ulę denerwuje, ta popycha siostrę. Regina, najstarsza z całej grupy, zauważa to i krzyczy na Ulę; jak na komendę wszystkie dzieci zbierają się w stadko i idą w jej kierunku. Wołają coś, chcą ją zlinczować za popchnięcie siostry. Ula jest osaczona, nie ma dokąd uciekać, za plecami czuje chłód betonowej ściany. Dzieci są coraz bliżej, krzyczą coraz głośniej, zarumienione od gniewu twarzyczki z każdym krokiem robią się coraz większe. Chcą, żeby przeprosiła, ale ona tego nie zrobi. Nie zrobi dlatego właśnie, że powinna, że oczekują tego od niej i że jest jej wstyd. Jedna z sąsiadek otwiera drzwi, żeby sprawdzić co się dzieje. Dzieci się cofają. Ula wykorzystuje chilowo otwartą przestrzeń, chwyta siostrę i biegnie do drzwi swojego mieszkania. Naciska klamkę, drzwi są zamknięte na klucz. Wali pięściami z całych sił. Sąsiadka jest już w mieszkaniu i wszystkie dzieci wracają do przerwanej rozrywki. Ula odwraca głowę, tłum prześladowców zbliża się powoli w jej kierunku. Mija wiecznoć zanim mama otwiera drzwi. Ula próbuje przepchnąć się do środka. Mama rząda wyjaśnień, ale Ula ją ignoruje i przeciska się do mieszkania. Dzieci dalej krzyczą; jedno przez drugie opowiadają mamie co zrobiła Ula.
Lata młodzieńcze. Ula idzie na poranną mszę; to już drugi tydzień jej zagorzałej pobożności. Urszula poważnie myśli o wstąpieniu do zakonu. Podoba jej się myśl spędzenia reszty życia w ciszy i modlitwie. Podoba jej się również młody ksiądz; jego obecność sprawia, że wstawanie na szóstą rano nie jest aż takie ciężkie. Parę razy Ula uczestniczy nawet w cichych dniach organizowanych w zakonnie po drugiej stronie miasta. Rutyna życia zakonnego przemawia do niej; będąc w zakonie nie musiałaby się martwić o jutro; musiałaby tylko być posłuszna.
Wraz z rozpoczęciem szkoły średniej Urszula odkrywa orgazm, heavy metal i punk rocka. Pomysł wstąpienia do zakonu już nie jest tak bliski jej sercu jak kiedyś; ksiądz został przeniesiony do innej parafii i Ula nie chodzi już na poranne msze. Wraz ze zmianą planów na przyszłość pojawia się niepewność. Ula nie wie co ma ze zrobić ze swoim życiem. Spędza godziny leżąc na łóżku w swoim pokoju i wyobraża sobie, że życie się właśnie skończyło; albo że życie, które odtąd będzie się działo jest tylko snem i wcześniej czy później obudzi się w swoim pokoju; w tej ostoi, gdzie nic złego stać jej się nie może. Pęknięcie na suficie, w które zawsze wpatruje się podczas tych seansów, przeobraża się w symbol bezpieczeństwa; ono było tu gdy życie było jeszcze nie skomplikowane, jest i uspokaja ją teraz, będzie kiedy obudzi się z nieprzyjemnego snu i odetchnie z ulgą. Pewne jest tylko jedno: cokolwiek się stanie, zawsze będzie mogła wrócić do tego pokoju, położyć się na łóżku i patrzeć w kojące pęknięcie na suficie.
Nie wiem kim jest Charlie. Zakładam, że Urszula go znała. Jest niewysoki, przysadzisty, ma szerokie ramiona, jego kwadratowa twarz nie jest pociągająca. Wystarczy jednak przyjrzeć mu się trochę uważniej, żeby dojrzeć w niej coś interesującego. Charlie ma przydługie włosy koloru słomy z przedziałkiem na środku, jego nos przypomina niewielkiego spłaszczonego pomidora osadzonego nad wąskimi, mocno czerwonymi ustami. Ale to wszystko się tak naprawdę nie liczy; liczą się tylko oczy. Duże, przepełnione błękitem; mówią o nim wszystko. Charlie jest samotny, Urszula znalazła kogoś takiego jak ona. Różnica polega tylko na tym, że jej jest z tym dobrze, a on chce za wszelką cenę się z tej samotności wydostać. Urszula pożycza go sobie na chwilę, chce go zanalizować, chce się z nim oswoić. Potem go zostawi.
Budzą ją kroki na schodach w korytarzu. To siedemnastoletni syn Charliego wychodzi do szkoły. Cześć tato, woła jeszcze w progu i zatrzaskuje za sobą drzwi wejściowe. Cześć, krzyczy za nim Ula. Charlie chichocze, jego też obudził syn. W świetle poranka przedzierającym się przez żaluzje Urszula widzi tyjące, pokryte włosami ciało Charliego. Obraca się na bok i kładzie swoje opalone, dwudziestoletnie ramię na jego siwiejącej klatce piersiowej.
Bożena jest wściekła. Dowiedziała się o Urszuli i Charlim. Jak mogłaś? Obrzydzasz mnie, krzyczy mi prosto w twarz. Urszula przekazała mi pałeczkę; teraz już nie tylko oglądam, teraz uczestniczę. Pod makijażem Bożena aż rumieni się ze złości. Ma wyraźną żuchwę, cienkie brwi i zawsze uśmiechnięte oczy. Te oczy wcale nie pasują do reszty wizerunku jaki próbuje stworzyć wokół siebie; zawsze ubrana na czarno, w skórzanej kurtce i obowiązkowych martensach ma być uosobieniem niedostępności i zła. Bożena patrzy na mnie wyczekująco. Nie wiem, co powiedzieć; jest mi wstyd za Urszulę, wiem, że nie powinna tego robić. Ale ją rozumiem, Charlie nie jest wykorzystany ani pokrzywdzony; przeżył kilka wspaniałych nocy, których już nie spodziewał się przeżyć. Nie mówię więc nic. Jak mogłaś? powtarza Bożena. Okazuje się pełna zakazów, nakazów i dobrych rad. Za bardzo nie pojmuję jak mogły się z Urszulą przyjaźnić. Chcesz jeszcze jedno piwo? pytam. Jesteśmy w pubie; mały, okrągły stolik przy którym siedzimy, znajduje się przy oknie. Na zewnątrz jest jeszcze jasno, ludzie mijają nasze okno w pośpiechu. Idę do baru i zamawiam dwa duże piwa.
W innym pubie z Bożeną. Znowu jest niezadowolona, tym razem już nie krzyczy; próbuje mnie do czegoś przekonać. Nie rób tego, kiedyś jeszcze pożałujesz wyboru, mówi. To przecież najpiękniejsza rzecz, jaka może przydarzyć się kobiecie. Może nie zawsze będzie łatwo, ale na pewno będzie warto. Poradzisz sobie bez Dave’a. Wyciągam papierosa z paczki i odpalam. Jedno zaciągnięcie i robi mi się niedobrze. Serce wali jak szalone, ręce się pocą, jelita skręcają się w supły i sekundę później rozwiązują. Muszę się nieźle napracować, żeby nie zemdleć, albo żeby nie stało się coś gorszego. Kłucie w podbrzuszu jest tak mocne jakby ktoś wbijał mi tam noże. Po minucie, która jest wiecznością, wszystko się uspokaja. Piję łyk piwa i już wiem: tego dziecka nie będzie.
Budzę się w jakimś pokoju, tu musiała kiedyś mieszkać Ulka. Patrzę w lustro, wyglądam parszywie (to znaczy nie ja, tylko twarz Ulki); lewe oko podbite, pręgi na szyi. Na początku nic nie rozumiem, ale po chwili wspomnienia zgrywają się do mojej pamięci. Wszystko się wyjaśnia; Ulka wyszła za mąż za Dave’a; na potwierdzenie na palcu u lewej ręki jest obrączka. Dave’a nie ma; wyszedł w środku nocy po tym jak ją pobił, teraz jest ze swoją kochanką, do Ulki już nie wróci. Na biurku stoi napoczęta butelka wódki; podłoga zasłana jest jego ubraniami i szkłem z potłuczonych szklanek. Na ścianie po (mo)jej stronie łóżka jest dziura wybita metalowym stojakiem na płyty; stojak leży na podłodze jakiś metr dalej. Większość płyt powypadała z oprawek i leżą teraz porozrzucane po pokoju od czasu puszczając mi oko na różowo, niebiesko lub zielono. Jest beznadziejnie; upokorzenie sięga zenitu. Zamykam oczy z nadzieją, że gdy je znowu otworzę zobaczę znajome pęknięcie na suficie. Niestety. Nie działa. Zaglądam do szafki koło łóżka, są tam dwa całe pudełka paracetamolu; w sumie dwadzieścia cztery tabletki. Chwila wahania; może jednak nie warto? A co dobrego może się jeszcze wydarzyć?
Jest środek lata. Jedziemy samochodem; Urszula-ja i Nick. Wiatr wpada przez otwarte okna mini Coopera i rozwiewa nam włosy, z odtwarzacza leci ‘Hello, I love you’ Doorsów. Nick ma długie, kręcone włosy, szeroką klatkę piersiową, mocne ramiona; odwraca się do mnie i się uśmiecha, a ja roztapiam się pod tym uśmiechem. Let me jump in your game, śpiewa razem z piosenką. Lasy i wzgórza Sussex są naszym rajem; pokój Nicka, pełen młodzieńczych marzeń i powietrza ciężkiego od miłości, naszym królestwem. Wplecieni w siebie spędzamy godziny egzaminując każdy milimetr naszych ciał. Jednego dnia Nick pyta, czy wydaje mi się czasem, że kosmos wytyka mnie swoim wielkim paluchem i śmieje się ze mnie. Odpowiadam, że nie. Wiele miesięcy później uświadamiam sobie jednak, że dokładnie tak się czuję. Nick rozumie, jest bratnią duszą; kocha doskonałą miłością. To jest szczęście. To szczęście przeraża; jest go za dużo, za bardzo, za mocno. Samotność zawsze zwycięża, nawet Nick nie ma z nią szans.
Razem z Kaśką pojawia się rozkosz. Jesteśmy przyjaciółkami; to jest przyjaźń pod którą podpisuję się obydwoma rękami. Kaśkę wybrałam tak samo, jak ona wybrała mnie. Przyjaźń od pierwszego spojrzenia. Jesteśmy nierozłączne, jesteśmy dzikie i wyzywające. Mężczyźni o nas walczą, rzucają się nam do stóp; a my dajemy im nadzieję tylko po to, żeby ją na koniec odebrać. Na samo wspomnienie jej małych piersi i blizny na biodrze potrząsają mną dreszcze; jej długie, czarne włosy i lekko szaleńczy śmiech opętały mnie całkowicie. Skóra przesiąknięta nikotyną i obgryzione panokcie są obietnicą przygody.
Nadchodzi w końcu dzień, kiedy to ja staję się niepotrzebną zabawką. Boli. Próbuję zrozumieć, czekam na jakiś znak; ale nie nadchodzi. Powoli odchodzę w zapomnienie.
Nadchodzi czas Mateusza. Jest łagodny, cierpliwy i pełen dobra. Tym razem to ja się poddaję. Z Mateuszem zaczyna się codzienność, na początku błoga, potem rutynowa i w końcu samotność przypomina o sobie i rozgaszcza się na dobre. Znajomi przychodzą i odchodzą, Mateusz trwa. Codziennie po kolacji pijemy wino i oglądamy seriale. Niespodziewanie pojawia się dziecko, okazuje się, że go chcę choć tego nie wiedziałam. Dziecko odchodzi tak szybko jak się pojawiło. Mateusz też płacze.
Kupujemy dom. On ucieka do garażu a ja do czytania, ogrodu i prac domowych. Dni stają się coraz dłuższe i coraz mniej w nich sensu. Już ze sobą nie rozmawiamy, bo wszystko, co ważne zostało już powiedziane; reszta jest nieistotna. Nasze dotyki są przypadkowe i wywołują zakłopotanie. Moja twarz pokryta jest zmarszczakami, kuleję na lewe kolano i muszę używać laski do chodzenia. Moje piersi są oklapłe, w biodrach i w talii odkłada się tłuszcz; już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio goliłam nogi.
Mateusz odchodzi we śnie. Lekarz mówi, że to jego serce, ale ja myślę, że miał już dość życia. Samotności się nie boję, od zawsze była ze mną; teraz zajmie tylko jego miejsce. Dopiero po tym jak odszedł zaczyna mi go brakować. Szukam go w zapachu nie wypranych koszul i w żelu pod prysznic, który po nim został. Dochodzi do mnie, że przez te wszystkie lata go kochałam.
Zima tego roku jest nadzwyczaj długa. Dużo czytam, przeglądam stare zdjęcia i jeszcze więcej płaczę. Teraz już nie wstydzę się płaczu. Już wiem, że po zimie nadejdzie wiosna a po niej nieuchronnie pojawi się lato. Trochę się go obawiam, ale jeszcze bardziej na nie czekam. To będzie lato najcięższego, jak dotąd, rozstania. Będziemy za sobą wzajemnie tęsknić, ale na pewno nie będziemy samotne. Ja dołączę do Mateusza i w końcu będę go kochać tak, jak na to zasługuje. Ona na pewno znajdzie inną przyjaciółkę, z którą przeżyje równie piękne chwile.
Jutro jest trzeci lipca. Będziesz ze mną? pytam. Będę, tak jak zawsze byłam, odpowiada.
***
Minęła dwunasta. Urszula położyła się spać. Po lewej stronie łóżka przycupnęła samotność. Podaj mi rękę, uśmiechnęła się do Urszuli. Trzymając za rękę swoją najlepszą przyjaciółkę Urszula zamknęła oczy. Spała nieprzerwanie przez trzy dni i trzy noce. W sobotę o szóstej rano westchnęła głęboko, uśmiechnęła się i odeszła.
Urszula przyszła do mnie we śnie. Widywałam ją często z okna albo przechodząc przez park, siedziała na ławce przed domem albo zajmowała się ogrodem. Kiedy przyśniła mi się po raz pierwszy wyglądała właśnie tak jak wtedy, kiedy ją znalazłam – z czarnymi włosami. Pomimo tej zmiany od razu ją rozpoznałam. Dotknęła mojej twarzy i uśmiechnęła się tym samym uśmiechem z lekko rozchylonymi ustami. Za pierwszym razem nic nie powiedziała; stała tylko uśmiechnięta wpatrując się we mnie, ale mnie nie widząc. Drugiej nocy przyszła taka, jaką znałam ją od zawsze; z siwymi, rzadkimi włosami, ubrana w brązową spódnicę, bluzkę z kołnierzykiem wystającą spod zielonego swetra, i (kiedyś) czarne półbuty przydeptane na piętach; zgarbiona i z podejrzliwym spojrzeniem. Czekam na ciebie, do cholery; szczeknęła zniecierpliwiona. Trzeciej nocy już się trochę uspokoiła. Czekam na ciebie, powiedziała o wiele spokojniej, przyjdź do mnie jutro. Drzwi są otwarte, nie pukaj.
O czym myślała Urszula w dniu, kiedy postanowiła umrzeć? Kiedy ją o to zapytałam, nie odpowiedziała od razu. Tak naprawdę, nie odpowiedziała nic. Uśmiechnęła się tylko tym swoim uśmiechem z wpół otwartymi ustami. Popatrzyła znacząco na szafkę z szufladami po drugiej stronie pokoju. Druga szuflada od góry była uchylona, były w niej albumy ze zdjęciami. Jako młoda kobieta Urszula była ładna, miała drobną, pociągłą twarz z dużymi kasztanowymi oczami i kruczoczarne włosy zawsze splecione w warkocz. Była zgrabna, ale patrząc na zdjęcia odnosiło się wrażenie, że nie przykładała uwagi do swojego wyglądu.
Urszula uważała siebie za inną, z nikim nie czuła się w stu procentach sobą, przed nikim nigdy nie otworzyła swojej duszy. Owszem, miała tak zwanych przyjaciół, ludzi, z którymi rozmawiała na tematy ważne i mądre. Z reguły jej udział w tych rozmowach polegał na słuchaniu, ale zdarzało się, że od czasu do czasu wtrąciła zdanie lub dwa.
Dzień, w którym Urszula postanowiła zasnąć na zawsze niczym nie różnił się od innych dni tego lata. To była środa; data w kalendarzu trzeci lipca. Poranek był ciepły i leniwy, prawie tak, jakby powietrze znudziło się ciągłym ruchem i postanowiło odpocząć. Wstała rano, jak zawsze o szóstej i wyszła do ogródka, żeby podlać kwiaty i nakarmić psa. Odwiązała go z łańcucha i uchyliła bramkę, pies – stary i schorowany tak samo jak ona – nawet nie zareagował na ten nagły akt dobroci. Nie był już zainteresowany wolnością.
Zjadła śniadanie, zmyła naczynia, pościerała kurze i poukładała pranie w szafach. Była gotowa. Wzięła długą, gorącą kąpiel. Użyła peelingu do skóry, który dostała jeszcze od Mateusza; porządnie natarła pięty pumeksem i dwa razy wymyła włosy. Była gotowa. Spowrotem w kuchni, zaparzyła kawę i zjadła dwa ostatnie herbatniki z pudełka. Wybiła dwunasta. Jak w zegarku, w bramce pojawił się listonosz, podszedł do drzwi i wepchnął dwa listy do zamontowanej na drzwiach skrzynki. Odprowadziła go wzrokiem do furtki sąsiadów. Nie wyciągnęła listów, rachunki i dzieci trzeciego świata nie były już jej problemem. Poszła spać.
***
Śni jej się, że znowu jest małą dziewczynką, ma pięć lat. Leży w łóżku i nachyla się nad nią mama. Chce ją przytulić i pocałować na dobranoc, ale Urszula odsuwa się; nie chce być całowana ani przytulana. Mama jest zmartwiona, jeszcze parę razy próbuje pocałować córkę, ale bezskutecznie. W końcu mama mówi, że jeszcze kiedyś Ula będzie chciała żeby ją mama przytuliła, ale będzie już na to za późno. Mama wychodzi. Ula udaje, że się tym nie przejmuje; odwraca się do ściany i z trudem powstrzymuje łzy. Nie rozpłacze się, będzie twarda.
Rok później. Tym razem jest w łóżku rodziców. Mama jest jeszcze w kuchni, chyba sprząta. Tata leży w obok i ogląda telewizję. Ula próbuje zasnąć, ale dźwięk z telewizji ją rozprasza. Wierci się i próbuje dojrzeć spoza pleców taty co dzieje się w filmie. Bez odwracania się ojciec chwyta ją pod kołdrą za stopę. Ula chcichocze, tata się odwraca i pyta co ją tak śmieszy. Łaskoczesz mnie, odpowiada Ula. Tata podnosi kołdrę, zagląda pod nią i zaczyna się śmiać. Myślałem, że to twoja ręka, mówi.
Urszula ma osiem lat, jej mała siostrzyczka chyba półtora roku. Razem z innymi dziećmi bawią się na klatce schodowej. Mała mówi lub robi coś, co Ulę denerwuje, ta popycha siostrę. Regina, najstarsza z całej grupy, zauważa to i krzyczy na Ulę; jak na komendę wszystkie dzieci zbierają się w stadko i idą w jej kierunku. Wołają coś, chcą ją zlinczować za popchnięcie siostry. Ula jest osaczona, nie ma dokąd uciekać, za plecami czuje chłód betonowej ściany. Dzieci są coraz bliżej, krzyczą coraz głośniej, zarumienione od gniewu twarzyczki z każdym krokiem robią się coraz większe. Chcą, żeby przeprosiła, ale ona tego nie zrobi. Nie zrobi dlatego właśnie, że powinna, że oczekują tego od niej i że jest jej wstyd. Jedna z sąsiadek otwiera drzwi, żeby sprawdzić co się dzieje. Dzieci się cofają. Ula wykorzystuje chilowo otwartą przestrzeń, chwyta siostrę i biegnie do drzwi swojego mieszkania. Naciska klamkę, drzwi są zamknięte na klucz. Wali pięściami z całych sił. Sąsiadka jest już w mieszkaniu i wszystkie dzieci wracają do przerwanej rozrywki. Ula odwraca głowę, tłum prześladowców zbliża się powoli w jej kierunku. Mija wiecznoć zanim mama otwiera drzwi. Ula próbuje przepchnąć się do środka. Mama rząda wyjaśnień, ale Ula ją ignoruje i przeciska się do mieszkania. Dzieci dalej krzyczą; jedno przez drugie opowiadają mamie co zrobiła Ula.
Lata młodzieńcze. Ula idzie na poranną mszę; to już drugi tydzień jej zagorzałej pobożności. Urszula poważnie myśli o wstąpieniu do zakonu. Podoba jej się myśl spędzenia reszty życia w ciszy i modlitwie. Podoba jej się również młody ksiądz; jego obecność sprawia, że wstawanie na szóstą rano nie jest aż takie ciężkie. Parę razy Ula uczestniczy nawet w cichych dniach organizowanych w zakonnie po drugiej stronie miasta. Rutyna życia zakonnego przemawia do niej; będąc w zakonie nie musiałaby się martwić o jutro; musiałaby tylko być posłuszna.
Wraz z rozpoczęciem szkoły średniej Urszula odkrywa orgazm, heavy metal i punk rocka. Pomysł wstąpienia do zakonu już nie jest tak bliski jej sercu jak kiedyś; ksiądz został przeniesiony do innej parafii i Ula nie chodzi już na poranne msze. Wraz ze zmianą planów na przyszłość pojawia się niepewność. Ula nie wie co ma ze zrobić ze swoim życiem. Spędza godziny leżąc na łóżku w swoim pokoju i wyobraża sobie, że życie się właśnie skończyło; albo że życie, które odtąd będzie się działo jest tylko snem i wcześniej czy później obudzi się w swoim pokoju; w tej ostoi, gdzie nic złego stać jej się nie może. Pęknięcie na suficie, w które zawsze wpatruje się podczas tych seansów, przeobraża się w symbol bezpieczeństwa; ono było tu gdy życie było jeszcze nie skomplikowane, jest i uspokaja ją teraz, będzie kiedy obudzi się z nieprzyjemnego snu i odetchnie z ulgą. Pewne jest tylko jedno: cokolwiek się stanie, zawsze będzie mogła wrócić do tego pokoju, położyć się na łóżku i patrzeć w kojące pęknięcie na suficie.
Nie wiem kim jest Charlie. Zakładam, że Urszula go znała. Jest niewysoki, przysadzisty, ma szerokie ramiona, jego kwadratowa twarz nie jest pociągająca. Wystarczy jednak przyjrzeć mu się trochę uważniej, żeby dojrzeć w niej coś interesującego. Charlie ma przydługie włosy koloru słomy z przedziałkiem na środku, jego nos przypomina niewielkiego spłaszczonego pomidora osadzonego nad wąskimi, mocno czerwonymi ustami. Ale to wszystko się tak naprawdę nie liczy; liczą się tylko oczy. Duże, przepełnione błękitem; mówią o nim wszystko. Charlie jest samotny, Urszula znalazła kogoś takiego jak ona. Różnica polega tylko na tym, że jej jest z tym dobrze, a on chce za wszelką cenę się z tej samotności wydostać. Urszula pożycza go sobie na chwilę, chce go zanalizować, chce się z nim oswoić. Potem go zostawi.
Budzą ją kroki na schodach w korytarzu. To siedemnastoletni syn Charliego wychodzi do szkoły. Cześć tato, woła jeszcze w progu i zatrzaskuje za sobą drzwi wejściowe. Cześć, krzyczy za nim Ula. Charlie chichocze, jego też obudził syn. W świetle poranka przedzierającym się przez żaluzje Urszula widzi tyjące, pokryte włosami ciało Charliego. Obraca się na bok i kładzie swoje opalone, dwudziestoletnie ramię na jego siwiejącej klatce piersiowej.
Bożena jest wściekła. Dowiedziała się o Urszuli i Charlim. Jak mogłaś? Obrzydzasz mnie, krzyczy mi prosto w twarz. Urszula przekazała mi pałeczkę; teraz już nie tylko oglądam, teraz uczestniczę. Pod makijażem Bożena aż rumieni się ze złości. Ma wyraźną żuchwę, cienkie brwi i zawsze uśmiechnięte oczy. Te oczy wcale nie pasują do reszty wizerunku jaki próbuje stworzyć wokół siebie; zawsze ubrana na czarno, w skórzanej kurtce i obowiązkowych martensach ma być uosobieniem niedostępności i zła. Bożena patrzy na mnie wyczekująco. Nie wiem, co powiedzieć; jest mi wstyd za Urszulę, wiem, że nie powinna tego robić. Ale ją rozumiem, Charlie nie jest wykorzystany ani pokrzywdzony; przeżył kilka wspaniałych nocy, których już nie spodziewał się przeżyć. Nie mówię więc nic. Jak mogłaś? powtarza Bożena. Okazuje się pełna zakazów, nakazów i dobrych rad. Za bardzo nie pojmuję jak mogły się z Urszulą przyjaźnić. Chcesz jeszcze jedno piwo? pytam. Jesteśmy w pubie; mały, okrągły stolik przy którym siedzimy, znajduje się przy oknie. Na zewnątrz jest jeszcze jasno, ludzie mijają nasze okno w pośpiechu. Idę do baru i zamawiam dwa duże piwa.
W innym pubie z Bożeną. Znowu jest niezadowolona, tym razem już nie krzyczy; próbuje mnie do czegoś przekonać. Nie rób tego, kiedyś jeszcze pożałujesz wyboru, mówi. To przecież najpiękniejsza rzecz, jaka może przydarzyć się kobiecie. Może nie zawsze będzie łatwo, ale na pewno będzie warto. Poradzisz sobie bez Dave’a. Wyciągam papierosa z paczki i odpalam. Jedno zaciągnięcie i robi mi się niedobrze. Serce wali jak szalone, ręce się pocą, jelita skręcają się w supły i sekundę później rozwiązują. Muszę się nieźle napracować, żeby nie zemdleć, albo żeby nie stało się coś gorszego. Kłucie w podbrzuszu jest tak mocne jakby ktoś wbijał mi tam noże. Po minucie, która jest wiecznością, wszystko się uspokaja. Piję łyk piwa i już wiem: tego dziecka nie będzie.
Budzę się w jakimś pokoju, tu musiała kiedyś mieszkać Ulka. Patrzę w lustro, wyglądam parszywie (to znaczy nie ja, tylko twarz Ulki); lewe oko podbite, pręgi na szyi. Na początku nic nie rozumiem, ale po chwili wspomnienia zgrywają się do mojej pamięci. Wszystko się wyjaśnia; Ulka wyszła za mąż za Dave’a; na potwierdzenie na palcu u lewej ręki jest obrączka. Dave’a nie ma; wyszedł w środku nocy po tym jak ją pobił, teraz jest ze swoją kochanką, do Ulki już nie wróci. Na biurku stoi napoczęta butelka wódki; podłoga zasłana jest jego ubraniami i szkłem z potłuczonych szklanek. Na ścianie po (mo)jej stronie łóżka jest dziura wybita metalowym stojakiem na płyty; stojak leży na podłodze jakiś metr dalej. Większość płyt powypadała z oprawek i leżą teraz porozrzucane po pokoju od czasu puszczając mi oko na różowo, niebiesko lub zielono. Jest beznadziejnie; upokorzenie sięga zenitu. Zamykam oczy z nadzieją, że gdy je znowu otworzę zobaczę znajome pęknięcie na suficie. Niestety. Nie działa. Zaglądam do szafki koło łóżka, są tam dwa całe pudełka paracetamolu; w sumie dwadzieścia cztery tabletki. Chwila wahania; może jednak nie warto? A co dobrego może się jeszcze wydarzyć?
Jest środek lata. Jedziemy samochodem; Urszula-ja i Nick. Wiatr wpada przez otwarte okna mini Coopera i rozwiewa nam włosy, z odtwarzacza leci ‘Hello, I love you’ Doorsów. Nick ma długie, kręcone włosy, szeroką klatkę piersiową, mocne ramiona; odwraca się do mnie i się uśmiecha, a ja roztapiam się pod tym uśmiechem. Let me jump in your game, śpiewa razem z piosenką. Lasy i wzgórza Sussex są naszym rajem; pokój Nicka, pełen młodzieńczych marzeń i powietrza ciężkiego od miłości, naszym królestwem. Wplecieni w siebie spędzamy godziny egzaminując każdy milimetr naszych ciał. Jednego dnia Nick pyta, czy wydaje mi się czasem, że kosmos wytyka mnie swoim wielkim paluchem i śmieje się ze mnie. Odpowiadam, że nie. Wiele miesięcy później uświadamiam sobie jednak, że dokładnie tak się czuję. Nick rozumie, jest bratnią duszą; kocha doskonałą miłością. To jest szczęście. To szczęście przeraża; jest go za dużo, za bardzo, za mocno. Samotność zawsze zwycięża, nawet Nick nie ma z nią szans.
Razem z Kaśką pojawia się rozkosz. Jesteśmy przyjaciółkami; to jest przyjaźń pod którą podpisuję się obydwoma rękami. Kaśkę wybrałam tak samo, jak ona wybrała mnie. Przyjaźń od pierwszego spojrzenia. Jesteśmy nierozłączne, jesteśmy dzikie i wyzywające. Mężczyźni o nas walczą, rzucają się nam do stóp; a my dajemy im nadzieję tylko po to, żeby ją na koniec odebrać. Na samo wspomnienie jej małych piersi i blizny na biodrze potrząsają mną dreszcze; jej długie, czarne włosy i lekko szaleńczy śmiech opętały mnie całkowicie. Skóra przesiąknięta nikotyną i obgryzione panokcie są obietnicą przygody.
Nadchodzi w końcu dzień, kiedy to ja staję się niepotrzebną zabawką. Boli. Próbuję zrozumieć, czekam na jakiś znak; ale nie nadchodzi. Powoli odchodzę w zapomnienie.
Nadchodzi czas Mateusza. Jest łagodny, cierpliwy i pełen dobra. Tym razem to ja się poddaję. Z Mateuszem zaczyna się codzienność, na początku błoga, potem rutynowa i w końcu samotność przypomina o sobie i rozgaszcza się na dobre. Znajomi przychodzą i odchodzą, Mateusz trwa. Codziennie po kolacji pijemy wino i oglądamy seriale. Niespodziewanie pojawia się dziecko, okazuje się, że go chcę choć tego nie wiedziałam. Dziecko odchodzi tak szybko jak się pojawiło. Mateusz też płacze.
Kupujemy dom. On ucieka do garażu a ja do czytania, ogrodu i prac domowych. Dni stają się coraz dłuższe i coraz mniej w nich sensu. Już ze sobą nie rozmawiamy, bo wszystko, co ważne zostało już powiedziane; reszta jest nieistotna. Nasze dotyki są przypadkowe i wywołują zakłopotanie. Moja twarz pokryta jest zmarszczakami, kuleję na lewe kolano i muszę używać laski do chodzenia. Moje piersi są oklapłe, w biodrach i w talii odkłada się tłuszcz; już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio goliłam nogi.
Mateusz odchodzi we śnie. Lekarz mówi, że to jego serce, ale ja myślę, że miał już dość życia. Samotności się nie boję, od zawsze była ze mną; teraz zajmie tylko jego miejsce. Dopiero po tym jak odszedł zaczyna mi go brakować. Szukam go w zapachu nie wypranych koszul i w żelu pod prysznic, który po nim został. Dochodzi do mnie, że przez te wszystkie lata go kochałam.
Zima tego roku jest nadzwyczaj długa. Dużo czytam, przeglądam stare zdjęcia i jeszcze więcej płaczę. Teraz już nie wstydzę się płaczu. Już wiem, że po zimie nadejdzie wiosna a po niej nieuchronnie pojawi się lato. Trochę się go obawiam, ale jeszcze bardziej na nie czekam. To będzie lato najcięższego, jak dotąd, rozstania. Będziemy za sobą wzajemnie tęsknić, ale na pewno nie będziemy samotne. Ja dołączę do Mateusza i w końcu będę go kochać tak, jak na to zasługuje. Ona na pewno znajdzie inną przyjaciółkę, z którą przeżyje równie piękne chwile.
Jutro jest trzeci lipca. Będziesz ze mną? pytam. Będę, tak jak zawsze byłam, odpowiada.
***
Minęła dwunasta. Urszula położyła się spać. Po lewej stronie łóżka przycupnęła samotność. Podaj mi rękę, uśmiechnęła się do Urszuli. Trzymając za rękę swoją najlepszą przyjaciółkę Urszula zamknęła oczy. Spała nieprzerwanie przez trzy dni i trzy noce. W sobotę o szóstej rano westchnęła głęboko, uśmiechnęła się i odeszła.